Roy-Batty-Dove-2

Ridley Scott chciał pójść nieco dalej niż autor powieści i zdecydował się na lepsze zgłębienie zagadnienia. Poprosił swojego scenarzystę, Davida Peoples, o wymyślenie zupełnie nowego określenia na występujące w filmie istoty. Chodziło o podkreślenie faktu, że jest im o wiele bliżej do nas niż do robotów, które są przecież niczym więcej jak maszynami. Autor scenariusza porozmawiał na ten temat ze swoją córką, która zawodowo zajmowała się biochemią oraz mikrobiologią. I to właśnie ona wpadła na termin "replikanci". Słowo to ma swój rodowód właśnie w chemii i biologii - chodzi o kod genetyczny DNA, który na drodze procesu podziału komórki ulega replikacji. W ten sposób produkowane są filmowe androidy - właśnie poprzez replikację wyselekcjonowanego kodu DNA. Można było w sumie nazwać ich więc klonami albo mutantami, ale reżyser filmu chciał mieć coś nowego, coś, co nie będzie obciążone skojarzeniami wyciągniętymi ze świata nauki lub fantastyki. Dzięki temu uzyskany w filmie dylemat moralny głównego bohatera jest o wiele bardziej interesujący niż ten w książce. Oto bowiem otrzymujemy replikantów, którzy mogą nie mieć bladego pojęcia o tym, że nie są "prawdziwymi ludźmi", a zaledwie wytworzonym przez nich "produktem". Ciarki przechodzą po plecach, co? Taki właśnie los spotyka filmową Rachel, która jest święcie przekonana, że jest zwykłym człowiekiem. Przekonanie to bierze się stąd, że wszczepiono jej wspomnienia z dzieciństwa, które pochodziły od prawdziwej osoby. Przez cały film Ridley Scott daje nam też delikatne sygnały, że Deckard może być dokładnie taki sam jak Rachel... Obejrzyjcie "Blade Runnera" jeszcze raz, mając na uwadze zmienioną względem książki naturę replikantów. Gwarantuję wam nowe wrażenia :)