Film wyreżyserowany przez Patricka Yokę i Jolantę Krysowatą. Piękny, poruszający dokument o dzieciach, miłości i trudach życia. Opowiada o Koreańskich sierotach wysyłanych do Polski na początku lat 50tych. Ówcześnie bratnia Korea z Marszałkiem Kim Ir Senem na czele, zwróciła się do państw Układu Warszawskiego z prośbą, o zaopiekowanie się dziećmi, ofiarami wojny Koreańsko-Koreańskiej. Do Polski przybyło 1500 dzieci, w różnym wieku. Najstarsze miało 15 lat. Zostałe one ulokowane, wraz ze swoimi koreańskimi wychowawcami, w małym ośrodku na śląsku. Był to wielki i ładny budynek, jak na tamte czasy. Potrzebna karda szybko się znalazła, wśród młodych ludzi. Była to tajna operacja i musieli oni podpisać klauzulę poufności. Byli specjalistami w swoich dziedzinach. Najlepsi nauczyciele, wychowawcy, opieka medyczna-wszystko było na miejscu. Dzieci oprócz lekcji odbywanych pod okiem polskich nauczycieli, miały także lekcje Koreańskiego i wychowania patriotycznego. Wszyscy dorośli ludzie mięli stanowczy zakaz rozpieszczania sierot miłością, dobrymi gestami, aby te były twarde i silne. Oczywiście niektórzy nie stosowali się do tych zaleceń i potajemnie tulili dzieci do piersi z czystej sympatii. Po paru latach, kiedy więzi zostały zawiązane, goście wrócili do swojego „domu”. Przez krótki czas była wymieniana korespondencja pomiędzy wychowawcami, którzy stali się dla nich „mamami” i „tatusiami”, a wychowankami. Owe listy wysyłane przez dzieci, po pewnym czasie przestały przychodzić z niewiadomych powodów. Tytuł filmu „Kim Ki Dok” to imię dziewczynki, która nie wróciła do Korei. Zmarła w szpitalu na białaczkę, mimo wszelkich starań, lekarzowi nie udało się jej uratować. Została pochowana na wrocławskim cmentarzu. Film niezwykle wzruszający i wartościowy. Bez zbędnego patosu, fakty opowiedziane przez ludzi, którzy tam byli i to przeżyli. Uważam, że jest to świadectwo warte przekazania następnym pokoleniom. Miłość, braterstwo i zgoda między tak różnymi narodami jest możliwa.